Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
PRZECZYTAJ
Reklama Sklep z artykułami elektrycznymi: oświetlenie LED, kable i przewody, gniazda i łączniki, rozdzielnice, telewizja przemysłowa, alarmy, aparatura modułowa. Hurtownia. Znakomita jakość w najlepszej cenie! ;)
Reklama Zapraszamy na zakupy do Galerii Gorlickiej. Świętuj z nami 5 urodziny Galerii Gorlickiej
Reklama Zapraszamy na zakupy do Delikatesów Szubryt w Gorlicach przy ul. Kościuszki
ReklamaZapraszamy do zakupów u wiodącego sprzedawcy rowerów elektrycznych - Iwo Bike w Gorlicach

Biegłem!

Podziel się
Oceń

Totalna amatorka! Nie jestem zrzeszony w żadnym klubie, nie biegam w ogóle, nie licząc tego jak się do pracy wyjdzie za późno i trzeba pod spieszyć. Na to bieganie nachodziło mnie już od roku, ale gdzie tam, jak można pójść po to by nie dobiec do mety, może innym razem. Bieg Sylwestrowy 2010 – znów mam ochotę pobiec, ale... gdzie tam w zimie na mrozie biegać, jeszcze nie oszalałem. W końcu IX Bieg Naftowy, BIEGNĘ! Decyzja zapadła na 2 tygodnie przed startem. Po tygodniu pomyślałem, że należałoby trenować i nie po to by mieć lepszą kondycję, na takie rzeczy już dawno za późno. Chodziło o to, by organizm nie dostał szoku, kolka, zakwasy, skurcze te sprawy. Udało się, przez 5 dni wieczorem biegałem osiedlowymi chodnikami uzyskując coraz lepsze wyniki. Jednak był to bieg na odległość około 2-3 km, a gdzie tam 7 km jak informowano, a ostatecznie jednak 8 km. Masakra! Założenie numer jeden to dobiec do mety, założenie drugie – nie przybiec ostatnim, założenie trzecie – zrobić sobie trzy przystanki maksymalnie. Więcej od siebie nie oczekiwałem. Pogoda od rana nie zachęcała do biegu i zastanawiałem się co to będzie jak będzie padał deszcz. Trudno, za bardzo się nastawiłem, lecę i tak, choć chmury na czas mojego biegu łaskawie wstrzymały polewanie asfaltów.

 

Na start udałem się samochodem, no bo jak bym się jeszcze zmęczył dojściem na start do Glinika to i by mi sił nie starczyło na bieg. Patrzę, Jezu kochany, sami profesjonaliści. Te getry obcisłe, dresiki, spodenki sportowe, koszulki z nazwami klubów, jak widziałem ich rozgrzewkę to już miałem dość. Taka rozgrzewka mogła by zadecydować, że braknie mi sił by dobiec chociaż do posterunku policji. Kolega przed startem dodał otuchy: „Stawiam, że dobiegniesz do posterunku, a potem zdechniesz. Karetka pogotowia stoi pod starostwem, to chociaż tam dobiegnij, a potem możesz umierać”. Od razu było mi raźniej. Stałem grzecznie bez rozgrzewki na chodniku czekając na wystrzał, trochę się wyginam tak dla niepoznaki, trochę tupię udaję, że robię rozgrzewkę, ale to taka ściema. Pan przez mikrofon od 10-ciu minut mówi, że już za chwilkę, już za chwilkę. Zaczynam się niecierpliwić. No i w końcu, zaprosili na jezdnię. Myślę sobie, stanę na początku, to przynajmniej przez pierwsze 100-200 metrów nie będę w ogonie peletonu. Zaczyna się robić ciasno, jak by przez przypadek ktoś wpycha się przede mnie, by zyskać całe 30cm, panowie zaczęli pracować łokciami, zrozumiałem, że tutaj za chwilę będzie „Sajgon”, ktoś mi stanie na pięcie, zasadzę czołem w asfalt, a reszta po mnie przebiegnie i jak na bajkach Warner Bros zostanie ze mnie placek, po czym ktoś łaskawy odklei mnie od nawierzchni. Rozsądnie przesunąłem się do boku jezdni, tuż przy krawężniku, jak by co to zeskoczę na trawę i przepuszczę tych napalonych.

3,2,1 Strzał! Odbyło się bez tragedii, nikt mi na piętę nie nadepnął, nikt barkiem nie potraktował, od razu nadałem swoje rytmiczne tempo, które miałem zamiar utrzymywać przez cały czas, aż „zdechnę”, potem przejdę się kawałek i znów podejmę bieg w tym samym tempie. Na początku wrażenie dziwne, bo wszyscy mnie wyprzedzają, wyprzedzają i wyprzedzają, ale to nic, bo oprócz mężczyzn wyprzedzały mnie również Panie ze zgrabnymi pupami w obcisłych czarnych getrach. Nie patrzyłem wtedy w niebo. No ale wyprzedzały mnie nastolatki, wiek tak średnio po 16-17 na oko, a nawet chłopaki po 12 lat. No to będzie wstyd pomyślałem, takie krótkie nogi mają, a ja jak drabina. Brakuje tylko staruszki z balkonikiem i inwalidy bez nogi o kulach. Nie skusiłem się na szczęście, by kogokolwiek gonić lub utrzymywać czyjeś tempo, to byłoby samobójstwo na samym starcie. Cały czas miałem nadzieję, że te dzieci przeliczyły się z siłami i potem „zdechną”, a ja je chapnę.

Koło „Matizolu” na 11 Listopada zacząłem się niepokoić, że za mną to, już garstka pewnie, więc się oglądam i co widzę? Za mną jest ze dwa razy więcej zawodników niż przede mną. Uff, to nie jest źle. Nadal byłem wyprzedzany, choć już coraz bardziej sporadycznie. Przebiegając przez linię mety po tych 1,5 km żałowałem, że to jeszcze nie koniec, a przede mną jeszcze tyle drogi. PICIE! Wow, to jest to czego potrzebowałem, na zatoczce autobusowej koło „Totolotka” na Bieckiej rozdają kubeczki z wodą i oranżadą pomarańczową. Cholera złapałem za pomarańczowe, słodkie, klejące, wypiłem łyk, nie chciałem się nachlać, pół wylało mi się na twarz, resztę wyrzuciłem jak to inni czynili. Poczułem się jak kolarz na Tour de France - rypnąć sobie bidonem w trawę to jest coś. Pysk się klei od cukru, to żem sobie narobił. Trzeba było łapać za mineralkę baranie, za późno, biegnę cały czas tym samym tempem. Koło bramy „Matizolu” na Bieckiej wyprzedza mnie Pani lat 50 na oko, chuda jak szkapa, skóra i kości, przypomniała mi się piesza pielgrzymka do Częstochowy z 1999 roku. Było wtedy wiele takich wytrwałych i zapartych w boju sióstr, współtowarzyszy podróży. Uszy mi opadły. Wyprzedziła mnie również młoda dziewczyna w czerwonej koszulce i kręconych włosach spiętych gumką, jak się później okazało, do końca biegu biegła przede mną.

 

Zaraz za skrętem koło GCK zaczęło się oszustwo, zamiast prawą wszyscy biegną lewą stroną, a nawet, chodnikiem, bo krócej. Na prawą stronę wszyscy powrócili dopiero jak z przeciwka nadjeżdżał rolkarz. Jestem już bardzo zaskoczony, zakładałem, że koło GCK „zdechnę”, a tu sobie biegnę bez żadnych kolek, skurczy, zadyszki. Cała tajemnica tkwi w równym tempie chyba. Wyprzedzam te dzieci 12 - letnie co to mi pokazały wcześniej jak się biega. Po kolei, jedno za drugim, chap, chap. Nie rozłożyło się dobrze sił co? Dobiegłem do komina w Gliniku, gdzie należało zawrócić, to wybiło mnie na chwilę z rytmu, bo zwolniłem i wykonałem zakręt 180 stopni, natychmiast jednak nadałem właściwe tempo. Jak miło było patrzeć na tych co to dopiero biegną z naprzeciwka. Na wysokości bramy Kuźni słyszę w oddali yyyyyyy znów yyyyyy, coraz głośniej, co jest? Rozglądam się, a tu z naprzeciwka biegnie w stylu chodziarza Roberta Korzeniowskiego Pan, ma ze 70 lat. Wyglądał i wydawał z siebie dźwięki, które wskazywały na to, że każdy krok sprawia mu ogromny ból. Cóż to musi być za pasja dla Niego to bieganie.

 

Wróciłem do GCK, ale jeszcze przed nim na zakręcie 90 stopni pobiegłem na skróty chodnikiem jak i dziewczyna, która przede mną biegła. Zyskałem jakieś 5 metrów przez co wyprzedziłem te samą Panią, chudą jak szkapa, skóra i kości. Powiedziała: Nie oszukiwać, nie oszukiwać, bo zgłosimy to. Oczywiście mówiła ze śmiechem, bo właśnie „zdychała” i wnet nie słyszałem za sobą ani jej sapania, ani tupotu. Została z tyłu. Zaczął się lekki podbieg ulicą Michalusa. Żadna to górka, ale dla mnie miała ogromne znaczenie, bo okupiłem ten podbieg zadyszką na zakręcie w 11 Listopada i mijając linię startu miałem jedyną słabszą chwilę. Zacząłem „zdychać”, już miałem stawać, choćby na chwilkę, bo szkoda mi było tej pozycji, którą sobie wybiegałem, biegnę jeszcze, może nie trzeba będzie stawać? Może to tylko mały kryzys? Cóż za szczęście, że to odcinek lekko w dół. Oj, jak potężnie odczułem to na swoich nogach, po podbiegu, teraz z górki. Więc lecę jak młody Bóg jak to się mówi. Coraz szybciej. Jestem zaskoczony tym co robię. W zasadzie to szok! Od skrzyżowania z ulicą Korczaka, tam gdzie kończy się gładki asfalt, a zaczyna coś co tylko kiedyś było ulicą asfaltową, a teraz przypomina szwajcarski ser nabieram tempa bo grawitacja z górki ciągnie mnie coraz bardziej, wyprzedzam dziewczynę w czerwonej koszulce, potem jeszcze jednego zawodnika tuż przed zakrętem. Zakręt. Przebiegam pod dmuchanym balonem i już myślałem, że koniec, a tu zonk! Jeszcze widzę ze 20 metrów przede mną.  Dam radę.  META! Od kolegi co to mi otuchy dodał przed startem dowiaduję się, że jestem 34-ty ze 136-ciu startujących na tym dystansie. Dla mnie to ogromny sukces, po pierwsze, dobiegłem do mety, po drugie nie robiłem ani jednego przystanku, po trzecie nie byłem ostatni, ba nawet osiągnąłem całkiem dobre miejsce.

 

Adrian Wokurka


Napisz komentarz
Komentarze
ReklamaNowe mieszkania na sprzedaż, Osiedle "Szklane Tarasy" - Gorlice, ul. Kapuścińskiego
ReklamaTylko znani u sprawdzeni producenci! PIŁY TAŚMOWE I TARCZOWE - PŁÓTNA I PAPIERY ŚCIERNE - ŁOŻYSKA I PASY KLINOWE - Sklep Techniczno-Przemysłowy BARABRA w ROŻNOWICACH
ReklamaBudżet Obywatelski - GŁOSUJ 15 maja - 14 czerwca
AKTUALNOŚCI
ReklamaDzień Dziecka w Minizoo Zdynia - 2 czerwca 2024r.
Reklama
Reklama
Reklama Agencja Detektywistyczna „Biuro Bezpieczeństwa SPECTRUM – detektyw NOWICKI”