Retoryczna wolna amerykanka. „lewacy”, „naziole” i dwóch podstarzałych gentlemanów w tle.
W 2015 roku – ostatecznie - do władzy doszło Prawo i Sprawiedliwość, „ustrzeliwszy” dublet, ponieważ kandydat tej partii wygrał także wybory prezydenckie. W 2019 i 2020 roku ugrupowanie potwierdziło swoją dominację na krajowej scenie politycznej.
Część społeczeństwa podrywała się co jakiś czas w protestach przeciwko monowładzy, jednak brakowało im centralizacji, która umożliwiłaby powszechność sprzeciwu. Komitet Obrony Demokracji skupiał środowiska, którym bliskie były zagadnienia jurydyczne i konstytucyjne i występował przeciwko ich – w mniemaniu Komitetu – łamaniu przez rząd Zjednoczonej Prawicy. Ogólnopolski Strajk Kobiet, choć jako stowarzyszenie powstał w 2016 roku, dał poznać się opinii publicznej w protestach z 2020 i 2021 roku, gdy zaostrzano prawo aborcyjne.
Tematem niniejszych rozważań jest jednak erozja języka publicznego i jego wpływ na relacje polsko-polskie, więc– jak się Państwo domyślacie – powyższe wydarzenia dały mnóstwo materiału badawczego, który zostanie literaturą przedmiotu osobnych, obszernych opracowań. Ograniczeni formatem felietonu, skupimy się tylko na dwóch przykładach normalizacji wulgaryzmów w przestrzeni publicznej.
Osiem gwiazdek i nie bać Tuska
W 2015 roku, po tym, gdy Zjednoczona Prawica wygrała wybory parlamentarne, patoyoutuber Zbigniew Stonoga opublikował w mediach społecznościowych swój komentarz do wyniku wyborów, w którym wykrzyczał: „je*ać PiS”. Chwytliwe hasło, mające wyrazić sprzeciw wobec koalicji rządzącej, doczekało się także formy pisanej, ocenzurowanej w postaci asterysków: „***** ***”.
Lud podchwycił – i wziął na sztandary.
Ogromną porażką środowisk intelektualnych był brak zapobieżenia rozprzestrzenianiu się hasła, co byłoby i tak zabiegiem – zdaje się – bezcelowym. „Gniew ludu” i gwarantowana Konstytucja wolność słowa, którą w naszym kraju często mylimy z samowolą, transponowały słowa kalekiego autorytetu na tonację uliczną – hasło wykrzykiwane było m.in. podczas Strajków Kobiet. Było przewidywalnym, że chętnie zagospodaruje je także młodzież, wzbogacona technologicznie o nowe platformy umożliwiające publikacje krótkich, bezrefleksyjnych form: chiński TikTok oraz nową funkcjonalność amerykańskiego YouTube: formaty shorts. Osiem gwiazdek – wulgarne hasło bez merytorycznego poparcia, przeniosło się z ulic do debaty publicznej, która – począwszy od 2020 roku – wyprzedziwszy tradycyjne media odbywa się obecnie w internecie.
Gdy zmienił się układ sił politycznych w 2023 roku i Zjednoczona Prawica przestała rządzić, ich elektorat – zostawszy opozycyjnym, utrzymawszy równie „wysoki’ poziom, ukuł hasło: „Nie Bać Tuska”. Pozornie łagodne, bo w formie pisanej (poza błędem braku zaimka zwrotnego „się”) neutralne, zyskuje wulgarne znaczenie w fonetyce: niepodobieństwo partykuły „nie” i sylaby „je” jest niewychwytywalne dla ludzkiego ucha. Spuśćmy zatem zasłonę milczenia na dalszą interpretację.
Lewacy, naziole i memy – przyszłość retoryki przyszłością stosunków?
O ile środowiskom związanym z PiS-em oraz części środowisk Kościelnych można zarzucić szkodliwy, ideologiczny podział przy użyciu bardziej, lub mniej zawoalowanej retoryki, czyli na „prawdziwych” i „nieprawdziwych” Polaków – to Anno Domini 2025 brzmi to, niestety, jak łabędzi śpiew przeszłości, za którą będziemy tęsknić.
O ile - szeroko pojęte - środowisko aktualnie rządzących jest odpowiedzialne nie za dopuszczenie, bo średni miało na to wpływ, ale za legitymizację wulgarnych okrzyków, które stały się jednym z haseł kampanii wyborczej w 2023 roku – to znów brzmi to jak niewinny występek, gdy stara się przewidzieć przyszłość debaty publicznej na podstawie ostatniej kampanii wyborczej.
Czas podstarzałych gentlemanów: Tuska i Kaczyńskiego i ich wpływu na język, który kształtuje stosunki wewnątrznarodowe, odchodzi pomału w przeszłość.
Wspomnieliśmy w poprzednich akapitach o technologiach, które są znacznie mocniejszym niż telewizje nośnikiem języka wnikającego w nasze życie. Uwzględniając anachroniczny podział doktrynalny: na lewicę i prawicę, na polskiej scenie politycznej pojawili się młodsi zawodnicy, którzy doskonale zdają sobie sprawę z potęgi tych technologii i ich wpływie na wynik wyborczy. Ci gentlemani nazywają się: Mentzen i Zandberg.
Młodzi wyborcy, w zależności od sympatii, nie mówią już o lewicy i prawicy. Czy ktoś z Państwa wyobraża sobie, by na TikToku – aplikacji do żartów i publikacji memów przy wesołym backgroundzie muzycznym, gdzie ramy czasowe publikacji mieszczą się w minucie – któryś z tych polityków mógł streścić doktrynę polityczną, którą reprezentuje? Czy wyobrażacie sobie Państwo obszerne przypisy do Marksa, Engelsa, czy – z drugiej strony: Spencera i Rothbarda, opublikowane w youtube’owym shorts? Nie ma takiej możliwości – bo i nie ma takich oczekiwań.
Elektoraty najmłodszych zawodników wagi ciężkiej polskiej polityki oczekują jasnego przekazu: który to lewak, a który to naziol? Najbardziej przerażającym jest fakt, że często nie ugruntowują swoich wyborów w oparciu o całość postaw i reprezentowaną doktrynę. Czynnikiem wyboru bywa kondensat komunikatu (im krócej, tym lepiej), wulgarność przekazu oraz stopień i potencjał jego memiczności. Dziś liczy się to, kto kogo bardziej „zaorał”.
Owo „zaorywanie” przenosi się za pomocą języka i wnika w relacje międzyludzkie. Ostatnia kampania wyborcza udokumentowała to w postaci, np. wpisów na profilach facebookowych kandydatów, których ilustrować nie będziemy ze względu na przyczyny estetyczne.
„Je*ać PiS?” Stare, niemodne, za mało „orki”. Dziś, by wyrazić dezaprobatę dla twoich sympatii nazwę cię „kwiczącym lewakiem” i „je*anym naziolem”. Personalnie, bez woalki partyjnej. Ma być mocno i krótko.
A będzie jeszcze weselej. Rozbudzona i wreszcie wyzwolona tęsknota społeczeństw do prostych rozwiązań trudnych zagadnień ziszcza się na naszych oczach za pomocą zagranicznych platform, z których ochoczo korzystają politycy. Jesteśmy, jako społeczeństwo, obserwatorami i uczestnikami rozwoju sztucznej inteligencji na wykresie, którego sufitu nie widać. Jeśli dziś nieco starsi, tradycyjni, ufającym telewizyjnym, stonowanym przekazom (na potrzeby artykułu skondensujemy ich do wyborców tzw. duopolu) komentują emocjonalnie obrazy wygenerowane przez AI i piszą do ludzi, którzy nie istnieją, dla sztabów politycznych oznacza to jedno - jest elektorat do zagospodarowania.
Retoryka w całości, jako dyscyplina, rozpada się na naszych oczach. Zostają jej składowe: poszczególne słowa ubarwione obrazem, sklejką memów opartych często na dezinformacji.
Jeśli ktoś ma wątpliwości, czy kolejne wybory obrodzą animacją nieprawdziwych postaw, to nie powinien ich mieć. Ktoś, kto myśli że nie pojawią się bardzo wiarygodne dla publiki krótkie filmy, w których Kaczyński dusi kota, a Tusk szarpie kobietę – znaczy, że nie wie, gdzie się technologicznie znajdujemy i przed jakim wyzwaniem stoimy.
Wszystko poda TikTok oraz YouTube i podleje sosem autentyzmu. Algorytm tym bardziej ochoczo poda je głodnemu retorycznej i obrazowej sensacji polskiemu wyborcy, im bardziej właścicielom owych platform zależy na klikalności, czyli pieniądzach.
Forma językowa? Jeszcze bardziej brutalna i przaśna. Ma orać. Potrzebują tego platformy, zagraniczne rządy, rodzime sztaby polityczne. Mają z tego konkretne profity. A czy potrzebujemy tego my w codziennych relacjach? Odpowiedzcie sobie Państwo sami.
Pierwsza część felietonu pod poniższym linkiem.
Druga część poniżej.
Napisz komentarz
Komentarze