
Z Wojciechem Wójcikiem, chirurgiem weterynarii, właścicielem przychodni Animed oraz założycielem Fundacji Dziki Projekt, rozmawiamy o przyjętej ostatnio ustawie łańcuchowej.
Widzimy uśmiech zadowolenia. Jaka była sytuacja psów i jaka będzie, o ile Prezydent podpisze ustawę?
Jestem bardzo zadowolony. Wyjaśnię, dlaczego. Do tej pory przepisy pozwalały na trzymanie psa na łańcuchu nawet przez 12 godzin dziennie. Był to przepis martwy, bo nikt nie był w stanie tego realnie zweryfikować.
Żeby sprawdzić, czy właściciel spuszcza psa na noc, inspekcja musiałaby prowadzić całodobowy nadzór. To było nierealne. Teraz sprawa jest prosta: pies na łańcuchu to złamanie prawa. Każdy przechodzień może to zobaczyć i zgłosić.
A jak do tej pory wyglądały interwencje?
Najczęściej zgłoszenia trafiały do inspekcji weterynaryjnej, czasem też angażowane były fundacje prozwierzęce. Zdarzało się, że wzywano lekarza wolnej praktyki, by ocenił stan zwierzęcia i wydał opinię.
W sytuacjach skrajnych, gdy właściciel nie zmieniał warunków, pies mógł być odebrany i przekazany do schroniska. Niestety, koszty takich interwencji często ponoszą gminy, czyli my – podatnicy.
Krytycy ustawy twierdzą, że to zamach na wolność właścicieli.
To fałszywy argument. Nikt nie zmusza nikogo do posiadania psa. Zwierzę to ogromna odpowiedzialność. Jeśli ktoś nie ma ogrodzenia, czasu czy środków na opiekę, nie powinien brać psa.
Pies stróżujący? W kojcu stróżuje tak samo. A jeśli nie nie chcemy kojca, a chcemy stróża, to zapewniam, że tańszy będzie prosty monitoring lub system auto-alarm.

Co dzieje się z psami, które całe życie spędziły na uwięzi? Nie proszę o opinię miłośnika zwierząt, a czysto techniczną: weterynaryjną, naukową.
To najczęściej zwierzęta z poważnymi problemami behawioralnymi – lękliwe albo agresywne. Zamknięcie w końcu czy na łańcuchu prowadzi do zaburzeń psychicznych. To nie jest antropomorfizacja – wiemy z badań, że zwierzęta cierpią na zaburzenia psychiczne. Takie psy stają się niebezpieczne nawet dla właścicieli.
A co, jeśli właściciel twierdzi, że nie stać go na kojec?
Posiadanie psa to decyzja, która niesie ze sobą obowiązki. Argument „zawsze tak było” nie może usprawiedliwiać patologii. Kojec nie musi być luksusowy – przepisy określają minimalny metraż i podstawowe elementy: budę, część utwardzoną, zadaszoną. To standard cywilizacyjny, nie fanaberia.
Pojawiają się obawy, że ustawa zwiększy bezdomność psów.
Nie sądzę. Nie można w Polsce uśpić psa tylko dlatego, że właściciel nie chce go już trzymać. Nie można go też oddać do schroniska – te zajmują się zwierzętami bez właściciela. Jeśli ktoś ma psa, musi zapewnić mu warunki. Faktycznie, pojawią się trudności, ale to nie powód, by utrwalać cierpienie zwierząt.
Wspomniał Pan o kosztach, jakie ponoszą gminy.
Tak. Gminy wydają dziesiątki tysięcy złotych rocznie na obsługę bezdomnych psów – opiekę weterynaryjną, schroniska. Gdyby wszystkie psy były obowiązkowo czipowane, łatwo byłoby ustalić właściciela i uniknąć wielu wydatków. Te pieniądze można by przeznaczyć na szkoły, biblioteki czy infrastrukturę.
A co z głosami, że to „kolejne narzędzie kontroli”?
Żyjemy w XXI wieku, w cywilizowanym kraju. Wymuszanie przepisów chroniących życie i zdrowie – zarówno zwierząt, jak i ludzi – to normalna praktyka. Kiedyś pozwalaliśmy na 12 godzin na łańcuchu. To był martwy przepis. Teraz mamy jasną, prostą normę. Jeśli widzimy psa na łańcuchu – to złamanie prawa.
Czyli uważa Pan, że to krok w dobrą stronę?
Obecna ustawa nie mówi o chipach, to było wtrącenie. Zerwanie łańcuchów - zdecydowanie tak. Trzymanie psa całe życie na uwięzi to znęcanie się. Koniec, kropka. Ta ustawa nie rozwiąże wszystkich problemów, ale ograniczy patologię, z którą mamy do czynienia od lat.
Świat się zmienia, nasza świadomość się zmienia. Czas najwyższy, żeby prawo dostosowało się do tej świadomości.
Dziękuję za rozmowę
Dziękuję i pozdrawiam.

Napisz komentarz
Komentarze