Biorąc pod uwagę to, iż Polacy długo walczyli o szeroko rozumianą wolność, jest to bardzo niska frekwencja. W innych krajach europejskich jak Szwecja, Austria, Dania frekwencja mimo braku obowiązku głosowania wynosi zawsze 80 - 85%. Jak mówią Szwedzi, głosowanie w wolnych wyborach to pewien rodzaj pokazania, udowodnienia, że jest się Szwedem, że popiera się jakąś partię polityczną, bierze się czynny udział w decyzji, kto ma rządzić.
W Polsce podejście do wyborów jest inne. Frekwencja jest zdecydowanie niższa dlatego, że od 1989 kolejne rządy zawodziły Polaków, państwo się bezustannie zadłużało i końca zadłużenia nie widać. Jest to wystarczający powód braku udziału Polaków w wyborach. Lecz jak długo tak można? Wciąż wydaje się, że jest już tego granica.
Granicy nie będzie dopóki Polacy będą swoim brakiem zainteresowania pokazywać, że partie rządzące od dziesięcioleci będą mogły robić to nadal. Przy 80 % frekwencji, powszechnej mobilizacji, społeczeństwa, jaka naturalnie uzyskują inne kraje Europy, wyniki wyborów mogły by być całkowicie inne. Władze mogli by wziąć w ręce obywatele, a nie partie i politycy, którzy zmieniają swoją przynależność partyjną w zależności, gdzie jest większa szansa dorwania się do stołka. Biorąc pod uwagę to, że większość uprawnionych do głosowania nie oddaje głosu, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby przy pełnej mobilizacji wywrócić elity rządzące do góry nogami.
W każdym regionie Polski znajdą się jednak politycy, mniej znani w ogólnopolskich mediach, ale doskonale znani ze swojej działalności i poprzedniej przynależności partyjnej w swych regionach. Parcie do władzy nie zna granic. Oglądaliśmy to, też na własnym podwórku z udziałem osób sprawujących najważniejsze funkcje w mieście.
Wydaję się, że kolejne wybory są ostatnią szansą dla Polski i musimy jej dać tą szansę wyrażając swój głos w wolnych wyborach, o które walczyli nasi rodzice. Pytanie brzmi: Czy jesteśmy w stanie to zrobić?
Napisz komentarz
Komentarze