Dziadek z Wermachtu - ciemny lud to kupi
Zanim zaczniemy jednak przejdziemy do napięć polityczno-społecznych, które doprowadziły nas Anno Domini 2025 do tik-tokowej retoryki kloacznej obu skłóconych stron, warto wspomnieć o jaskółce, która – wbrew paremii – uczyniła jednak tę wiosnę. W 2005 roku, gdy dwaj polityczni antagoniści: Lech Kaczyński i Donald Tusk walczyli o urząd Prezydenta RP, sztabowiec Kaczyńskiego Jacek Kurski wysunął publicznie tezę, jakoby dziadek jednego z kandydatów, Józef Tusk, zgłosił się na ochotnika do Wehrmachtu.
Zabieg ten miał na celu sugestię, że proeuropejski kandydat realizuje w istocie interes Niemiec. I chociaż zarówno sztab Kaczyńskiego, jak i sam późniejszy Prezydent przeprosili za te słowa, to ziarno nienawiści zostało zasiane w społeczeństwie, trafiając na podatny grunt. Ten przekaz rezonuje zresztą do dziś. Śledztwo dziennikarskie wykazało, że dziadek Tuska był wcielony do Wehrmachtu przymusowo, zbiegając i wracając do Polski tak szybko, jak było to możliwe. Sam Kurski, nie przejąwszy się nawet krytyką lidera partii, którą reprezentował, powiedział:
Z tym Wehrmachtem to lipa, ale idziemy w to, ciemny lud to kupi – powiedział Jacek Kurski.
Treści wygładzane przez polityków bardzo chętnie „podłapywały” jednak media, wszak od czasów amerykańskich magnatów prasowych XIX wieku karmią się zasadą 4B. Można było odnieść wrażenie, że „pierwszy strzał” Kurskiego, mimo wyraźnego sprzeciwu jego własnej partii, był medialnie tak nośny, że przykrył tematy fundamentalne: za kadencji Kaczyńskiego zaczął odradzać się bowiem rosyjski imperializm (co zresztą trafnie Kaczyński zdefiniował) i Polska – jak nigdy wcześniej w czasach najnowszych – potrzebowała postawy monolitycznej.
Społeczeństwo karmione było natomiast coraz gorętszymi wypowiedziami publicystów, przy fatalnej implozji retoryki w debacie publicznej. Dość powiedzieć, że określenia typu „kurdupel” i „szwab”, zarezerwowane wcześniej dla intelektualnych nizin społecznych, zaczęły przebijać się w głównym nurcie medialnym. Tragedia Smoleńska, miast położyć temu kres, otworzyła nowy rozdział nienawiści i pogłębiła pęknięcie w myśli i wrażliwości społecznej.
Zamach
Agresja Federacji Rosyjskiej na Gruzję i fatalny błąd zachodnich elit, które, bagatelizując tę kwestię, prowadziły nadal handel kopalinami z rozbójnikiem na zasadzie „business as usuall”, stanowiły ogromne kontrowersje, zaś rozbicie prezydenckiego samolotu postawiły dla wielu obywateli sprawę jasno: oto Prezydent, który otwarcie sprzeciwiał się rosyjskim apetytom, niewygodny Putinowi, ginie na rosyjskiej ziemi. Klęska, jaką poniosło wówczas środowisko naukowe w walce z politycznym populizmem, może być historią na osobne opracowanie historyczne.
Doskonale wyczuwający nastroje społeczne i oczytany Jarosław Kaczyński świetnie zdawał sobie sprawę z sentymentu społeczeństwa polskiego do tradycji romantycznej. Śmierć jego tragicznie zmarłego brata, dotknąwszy – chcemy wierzyć – wszystkich Polaków, posłużyła mu doskonale do kreacji bohatera poległego w walce o polską tożsamość i pamięć, której hołdowanie automatycznie przypisał tylko konserwatywnej części społeczeństwa, odbierając „postępowcom” prawo do żałoby.
Uosobieniem „postępowców” został Donald Tusk, wróg polityczny, którego Kaczyński zapragnął uczynić „wrogiem ojczyzny”. Tusk, mimowolnie, doskonale wpisywał się w obraz postępowego Europejczyka i mógł w politycznej walce o władzę symbolizować wielką pomyłkę tzw. Zachodu wobec Rosji, która – udowodniwszy złe zamiary w 2014 roku – okazała się zdolna do wszelkich niegodziwości, w tym – zamachu na polski samolot prezydencki. Tezę o zamachu próbował udowodnić kontrowersyjny Antoni Macierewicz, człowiek zupełnie niepoważny, co dostarczyło z kolei „paliwa” drugiej stronie, dostarczając jej argumentu braku autorytetu moralnego i naukowego do głoszenia tego rodzaju tez. Do dziś, zresztą, nieudowodnionych.
A co się działo wówczas wśród społeczeństwa – bo to jest tematem niniejszego felietonu. Jeśli młodszych czytelników, czyli „zetek” dziś istotnie nie zaskoczy już nic, bo fekaliczny język był także elementem ostatniej kampanii, to nieco starszym, millenialsom, przypomni destrukcję relacji i implozję kultury języka. Intelektualne rozważania poprzednich wielkich oponentów: Wojtyły i Jaruzelskiego, Wojtyły i Kwaśniewskiego, czy nawet mniej intelektualne, ale bogate w kontekście wizji gospodarczej - Lecha Kaczyńskiego i Donalda Tuska (świetna debata z 2005, dostępna na YouTube) w drugim dziesięcioleciu naszego wieku, nie ewolucyjnie, uwzględniając naturalną erozję języka; a rewolucyjnie, bo błyskawicznie – odeszły w niepamięć, skąd nie wróciły już nigdy.
„Karzeł” i „Szwab”? Dziecinne przepychanki. Weszliśmy w czasy „niemieckich sługusów”, „ruskich *****” i „mord zdradzieckich”.
Ordynarne, zasięgowe i, być może zrozumiałe z punktu widzenia biznesowego pryzmatu mediów, określenia nie pozostały, niestety, tylko ich domeną.
My sami zaczęliśmy się tak nazywać.
cdn.
Napisz komentarz
Komentarze